piątek, 13 lutego 2015

Coś się szyło

Ostatnie tygodnie przed porodem upłynęły nam pod znakiem najpierw kataru, a później ospy dziewczynek. Nie było więc łatwo wygospodarować czas na szycie. Ale kiedy po raz milionowy musiałam podnosić z podłogi porozsypywane drewniane klocki, coś we mnie pękło (i nie było to na szczęście związane z moim i tak już wówczas nadwyrężonym kręgosłupem) i postanowiłam coś z tym zrobić. Kiedy dziewczynki spały, wyjęłam dwie pary starych dżinsów i zamek z odzysku i zabrałam się za szycie. Nie wyszło może idealnie, zwłaszcza, że ani moja Łucznikowa Marysia ani zdobyczna Delta nie chciały przeszywać flanelowej podszewki, złożonego dżinsu i zamka jednocześnie, musiałam więc improwizować i górne dno nie jest idealnym kołem niestety.


Torba uratowała mój kręgosłup i skołatane nerwy, bo dziewczynki przestały wysypywać i porzucać klocki, zaczęły też je sprzątać i odnosić na miejsce ;) Ale przede wszystkim znalazły interesujący zamiennik:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz